Sędziowie sprzyjają Brcelonie? To żadna teoria spiskowa

Najważniejsze rozgrywki piłkarskie w Europie wzbudzają ostre kontrowersje. Czy na finiszu Ligi Mistrzów znów wybuchnie skandal w związku z decyzjami arbitrów?

Wszystko wskazuje na to, że w finale Ligi Mistrzów zobaczymy El Clasico, czyli spotkanie Realu Madryt z FC Barceloną. Po cichu trzymam kciuki, że dojdzie do starcia właśnie tych gigantów futbolu na Allianz Arena w Monachium.

Jednak jeszcze bardziej liczę na to, że obejdzie się bez kolejnych kontrowersji na finiszu rozgrywek. Niestety w tegorocznej edycji pojawiły się bowiem sygnały, że pod tym względem czekają na nas niemiłe niespodzianki.

Czerwona lampka zapaliła się pewnie wielu kibicom po obejrzeniu ćwierćfinałowego spotkania na Camp Nou, gdzie podopieczni Josepa Guardioli pokonali AC Milan 3:1 (w pierwszym meczu padł bezbramkowy remis) i awansowali do kolejnej rundy. Kontrowersje wzbudziło podyktowanie rzutu karnego dla Barcelony przez holenderskiego arbitra Bjorna Kuipersa w 41. minucie meczu przy stanie 1:1 (a więc rezultacie premiującym do kolejnej rundy AC Milan). Sędzia dopatrzył się faulu Alessandro Nesty na Sergio Busquetsie przy rzucie rożnym. Problem w tym, że w grze nie było jeszcze piłki, a przepychanki tego typu w polu karnym są normą i rzadko jakikolwiek arbiter decyduje się użyć gwizdka.

Oliwy do ognia dolał napastnik Milanu - Zlatan Ibrahimović. Były piłkarz Blaugrany przyznał, że teraz rozumie szkoleniowca Realu Madryt - Jose Mourinho, który zwykle bardzo narzeka na decyzje sędziów w meczach z FC Barceloną.

Ciężko się dziwić furii fanów włoskiego klubu. Ostatnie edycje Ligi Mistrzów są bowiem naszpikowane dziwnymi decyzjami sędziów, które zwykle faworyzują klub z Katalonii. Niektórzy nazywają tego rodzaju opinie "teorią spiskową", ale dowody na jej potwierdzenie można mnożyć. Ja podam jedynie najgłośniejsze przykłady.

Półfinałowa rywalizacja FC Barcelony z Interem Mediolan (prowadzonym wówczas przez Jose Mourinho) z 2010 roku. Włosi pierwszy mecz wygrali w wielkim stylu 3:1. Jednak rewanż na Camp Nou zaczął się od skandalu. Już w 28. minucie z boiska wyleciał Thiago Motta za domniemany faul na Sergio Busquetsie (tym samym, który powalił się w polu karnym w ostatnim meczu z Milanem). Jak pokazały powtórki - piłkarz Barcelony nabrał belgijskiego sędziego Francka De Bleeckere i tylko udawał, że doszło do starcia. Mimo tego błędu Blaugrana zdołała zdobyć tylko jedną bramkę i to Inter awansował do finału.


Kolejny przykład to pojedynek FC Barcelony z Arsenalem Londyn w 1/8 finału Ligi Mistrzów z 2011 roku. Pierwsze spotkanie wygrali "Kanonierzy" 2:1. W rewanżu na Camp Nou był remis 1:1, gdy Szwajcar Massimo Busacca postanowił ułatwić zadanie gospodarzom i wyrzucił z boiska najlepszego piłkarza Arsenalu - Robina van Persiego. Holender otrzymał drugą żółtą kartkę za grę po gwizdku. Decyzja wydawał się jednak niezwykle naciągana. Na stadionie wypełnionym po brzegi przez 95 tys. fanów ciężko było bowiem usłyszeć cokolwiek. Grający w osłabieniu Arsenal nie potrafił już skutecznie się bronić i w konsekwencji przegrał 1:3, odpadając z rozgrywek.


W tej samej edycji niezwykle kontrowersyjny okazał się też pierwszy mecz półfinałowy, gdzie Barcelona spotkała się z Realem Madryt na Santiago Bernabeu. Gdy na tablicy wyników widniał bezbramkowy remis, a "Królewscy" skutecznie bronili się przed atakami "Dumy Katalonii" na pierwszy plan wyszedł niemiecki arbiter - Wolfgang Stark. Wyrzucił najważniejszego defensora gospodarzy - Pepe za starcie z Danim Alvesem. Jednak jak pokazały powtórki - czerwona kartka była zdecydowanie na wyrost, gdyż obrońca Realu trafił w piłkę, a do tego zawodnik Barcelony mocno przesadził ze swoją reakcją na całą sytuację. Real w "10" nie potrafił już skutecznie przeciwstawić się Blaugranie i w końcówce stracił dwie bramki. W rewanżu na Camp Nou padł remis 1:1 i znów do finału Ligi Mistrzów awansowali Katalończycy.


Największe kontrowersje wzbudza jednak półfinałowe starcie Ligi Mistrzów pomiędzy Chelsea Londyn a FC Barceloną z 2009 roku. Arbiter tego spotkania - Norweg Tom Henning Ovrebo przeszedł samego siebie w swojej przychylności dla "Blaugrany". Po bezbramkowym remisie na Camp Nou - "The Blues" byli faworytami do awansu. Z perspektywy czasu wydaje się jednak, że jakkolwiek by nie zagrali - od początku byli skazani na porażkę. Ovrebo nie podyktował aż pięciu (!) "jedenastek", jakie należały się gospodarzom. Dwa razy w obrębie pola karnego faulowany był Didier Drogba, raz powalony został Florent Malouda, ale skończyło się tylko na rzucie wolnym. Do tego dwukrotnie piłkarze Barcelony zatrzymywali w tym miejscu piłkę ręką (Gerard Pique i Samuel Eto'o). Mecz zakończył się remisem 1:1 i dzięki bramce na wyjeździe oraz fatalnej postawie norweskiego arbitra - "Duma Katalonii" mogła się cieszyć z awansu do finału.


W tegorocznej edycji znów dojdzie do starcia Chelsea z Barceloną. Miejmy nadzieję, że tym razem będziemy mogli emocjonować się jedynie widowiskową grą, a nie kolejnymi "popisami" sędziego. Tym bardziej, iż Barcelona - określana przez wielu jako najlepsza drużyna świata - powinna wygrywać bez jakiejkolwiek pomocy z zewnątrz.

podpis:

mail:

komentarz:

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników. Polskie Radio S.A. nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Komentarze zawierające wulgaryzmy (art. 3 Ustawy o języku polskim z dnia 7 października 1999r.), będą usuwane.