Taki jest sport, czyli jak pękały baloniki

Przed igrzyskami w Londynie polscy kibice liczyli przede wszystkim na dwa medale. Pierwszy miała zdobyć Agnieszka Radwańska, drugi - siatkarze. Jak się skończyło - wszyscy wiemy.

Pompowanie obu baloników rozpoczęło się niemal tego samego dnia - 7 i 8 lipca. Na 20 dni przed wielkim otwarciem igrzysk olimpijskich Agnieszka Radwańska jako druga w historii polska tenisistka awansowała do finału wielkoszlemowego Wimbledonu. Dzień później siatkarze po raz pierwszy w historii wygrali Ligę Światową.

Porażka Agnieszki Radwańskiej w decydującym starciu z Sereną Williams nie zmąciła dobrych nastrojów polskich fanów. Bez echa przeszedł też fakt, że Polka miała wyjątkowe szczęście w drodze do finału, gdyż po drodze musiała ograć tylko dwie rozstawione zawodniczki. W ćwierćfinale była to Rosjanka Maria Kirilienko (nr. 17), a w półfinale - Angelique Kerber (nr. 8). Mecz z Rosjanką do samego końca był niezwykle wyrównany i zakończył się trzysetową batalią 7:5, 4:6, 7:5. Z kolei pojedynek o finał z Niemką polskiego pochodzenia zakończył się już w dwóch partiach 6:3, 6:4.

Bez względu na okoliczności - "Isia" dokonała rzeczy wielkiej. Pewnie radziła sobie na trawiastych kortach All England Lawn Tennis and Croquet Club i zasłużyła na finał Wielkiego Szlema. Nic dziwnego, że większość kibiców i obserwatorów tenisa już widziało ją w finale igrzysk, które przecież rozgrywano w tym samym miejscu.

To była kwestia podejścia


Osobiście - nie liczyłem na zbyt wiele, choć ćwierćfinał Radwańskiej w Londynie wydawał mi się wielce prawdopodobny. Przeliczyłem się jednak w jednej podstawowej rzeczy - podejściu polskiej tenisistki do samych igrzysk. Wydawało mi się, że jako chorąża polskiej sztafety olimpijskiej da z siebie wszystko. Byłem przekonany, że dla każdego sportowca - igrzyska to nawet coś więcej niż Wielki Szlem. Być może za bardzo zapatrzyłem się w Szwajcara Rogera Federera, który mimo wygrania 17 turniejów wielkoszlemowych (!) zawsze powtarzał przed zawodami olimpijskimi, że to dla niego turniej niezwykłej wagi. Podobnie do turnieju w Londynie podchodził też Brytyjczyk Andy Murray. Ale można przypuszczać, że na własnym terenie - faworyt gospodarzy będzie chciał się pokazać z jak najlepszej strony. Nie inaczej było też w przypadku Novaka Djokovicia, który zawsze podkreślał, że gra dla Serbii to dla niego niezwykły przywilej. Niedawny lider rankingów ATP udowadnia to raz po raz - grając dla swojego kraju w Pucharze Davisa, który przez innych tenisistów bywa traktowany mniej prestiżowo.

Niestety - dla Radwańskiej gra w barwach narodowych nie jest już takim przywilejem. Pokazała to swoim strojem na igrzyskach i grą na kortach w Londynie. Pisałem już o tym szeroko, więc nie będę się powtarzał. Nie miałem jednak okazji odnieść się do słów polskiej tenisistki już po zakończeniu jej pobytu w stolicy Anglii.

- Szybko przyszło, szybko poszło, repasaży u nas nie ma, ale może jeszcze sprawdzimy - śmiała się "Isia" tuż po ostatecznej klęsce polskiego tenisa na igrzyskach, gdy odpadła w pierwszej rundzie gry mieszanej w parze z Marcinem Matkowskim.

Na pytanie, czy zostanie jeszcze w Londynie i wróci do wioski olimpijskiej odpowiedziała: "Do wioski "Kanada", bo lecimy na turnieje do Montrealu i Toronto. Raz się wygrywa, raz przegrywa. Liczyłam na więcej. Nie wyszło. Igrzyska to w tenisie specyficzny turniej, wcale nie najważniejszy, Wielkie Szlemy są wyżej".

Te słowa mówią właściwie wszystko o podejściu do turnieju naszej zawodniczki. Zero szacunku dla kibiców, czy kolegów-sportowców, zero poczucia winy, zero kultury.... Pierwszy balonik z napisem "Radwańska" pękł z wielkim hukiem zanim na dobre rozpoczęły się igrzyska. Agnieszka pewnie się cieszy, że wreszcie może zarabiać porządne pieniądze na kortach w Montrealu. Pozostaje mieć nadzieję, że tego rodzaju zawodniczka nie poniesie już nigdy sztandaru reprezentacji Polski (co PKOl sobie myślał, gdy wytypował ją jako chorążą to do dziś nie wiem) i oszczędzi nam równie żenujących tłumaczeń, jak te po porażce w Londynie.

Siatkarze wystrzelali się zbyt wcześnie

Kolejną wielką nadzieją była reprezentacja Polski siatkarzy. Prowadzona przez Andreę Anastasiego drużyna 8 lipca w rewelacyjnym stylu wygrała Ligę Światową. W finałowych rozgrywkach pokonała Brazylię 3:2, następnie rozniosła Kubę 3:0, w półfinale rozbiła Bułgarię 3:0 i wreszcie w decydującym starciu - zmiażdżyła USA 3:0.

Styl w jakim siatkarze osiągnęli ten historyczny sukces był godny podziwu. Nasi zawodnicy wydawali się absolutnie niepokonani. MVP turnieju został Bartosz Kurek. Wyróżniono też Marcina Możdżonka, Zbigniewa Bartmana i Krzysztofa Ignaczaka.

Wydawało się, że wreszcie mamy drużynę, która potrafi wygrywać mecze o stawkę, grać jak równy z równy z najlepszymi. Sam byłem przekonany, że ta ekipa jest nawet w stanie wygrać igrzyska. Szczególnie biorąc pod uwagę, że liczyłem na wsparcie tysięcy polskich kibiców w hali Earls Court w Londynie.

Fani siatkówki - jak zwykle nie zawiedli. Choć dość pogardliwie zwie się ich "Januszami", czy niedzielnymi kibicami - nie można narzekać na doping, jaki zgotowali naszym siatkarzom. Co innego jednak można powiedzieć o polskich siatkarzach, którzy zawiedli na całej linii. I nie chodzi mi tu o ostatni mecz z bezbłędnymi Rosjanami (którzy zapewne wygrają cały turniej). Bardziej zabolała mnie porażka z Bułgarią, czy kompromitacja z Australią. Nawet przemęczeni sezonem ligowym czy Ligą Światową zawodnicy powinni bez problemów uporać się z drużyną z Antypodów. A to zrobiłoby gigantyczną różnicę. O półfinał gralibyśmy bowiem z dużo łatwiejszym przeciwnikiem i medal byłby na wyciągnięcie ręki.

Udział w Lidze Światowej był błędem?

Na postawę polskich siatkarzy ciężko mi znaleźć usprawiedliwienie. Na pewno porażka otworzyła mi oczy na turniej, jakim jest Liga Światowa. Nie są to, jak przekonywali nas wszyscy komentatorzy sportowi, działacze siatkarscy, trenerzy, czy sami zawodnicy - niezwykle prestiżowe zawody. To zwykłe zmagania towarzyskie, na których można trochę zarobić. Nic więcej. Na poważnie do tych rozgrywek mogą podchodzić tylko Kubańczycy, których nie puszczono na igrzyska. Tymczasem takie ekipy jak Rosja czy Włochy - kompletnie zlekceważyły turniej, by najwyższą formę osiągnąć właśnie w Londynie. Widać to jak na dłoni. Finaliści Ligi Światowej - Polacy i Amerykanie zderzyli się ze ścianą w postaci Sbornej i Italii. Porażki w trzech setach nie pozostawiają żadnych złudzeń.

Można więc przyjąć, że w dużej mierze zwycięstwo w niewiele znaczącej Lidze Światowej przyczyniło się do klęski w turnieju olimpijskim. Przemęczeni siatkarze nie byli bowiem w stanie w nieskończoność utrzymać wysokiej formy. Dlatego uważam, że porażka w Londynie jest w największym stopniu porażką Andrei Anastasiego. Zdawał on sobie sprawę, że w tym roku liczą się tylko igrzyska, a mimo to zatwierdził taki a nie inny plan przygotowań i wreszcie wybrał takich a nie innych zawodników, którzy na samym końcu zawiedli nas wszystkich.

W związku z tym dziwi mnie też wypowiedzieć szefa Polskiego Związku Piłki Siatkowej - Mirosław Przedpełskiego, który przechodzi obok tematu trenera polskiej kadry niemal bezdyskusyjnie.

Czy Andrea Anastasi naprawdę nie powinien ponieść żadnych konsekwencji? Jakby nie spojrzeć na turniej olimpijski - Polacy zawiedli i to bardzo boleśnie. Balonik może był znów nadmuchany zbyt bardzo, jak w przypadku Radwańskiej, ale mimo to - można było oczekiwać  jakiegokolwiek medalu. Wystarczyło przecież pokonać Australię, by to marzenie stało się niemal pewne do zrealizowania!

Nie szkoda mi siatkarzy, tak jak nie szkoda mi Radwańskiej. Są profesjonalistami, którzy wiedzieli czego się od nich oczekuje. Zarabiają niemałe pieniądze za swoją pracę. Zawiedli setki tysięcy fanów siatkówki i tenisa, których prędzej będę żałował, niż zawodników, którzy nie potrafili pokonać dużo słabszych rywali.

Jedno jednak muszę siatkarzom oddać. Nie szukają wymówek i nie spływa po nich ta porażka, jak to było w przypadku "Isi". - Zagraliśmy źle, przegraliśmy mecz, przegraliśmy wszystko. Gdybym wiedział, co poszło nie tak, to bym to zmienił. Coś się przycięło w naszej grze. Nie sprostaliśmy temu, co wszyscy oczekiwali. Ciężko mi nawet o tym wszystkim mówić, bo jest mi bardzo przykro. Nie można szukać wymówek, zwalać na presję, braku świeżości, czy cokolwiek innego. Nie będę ściemniał; po prostu graliśmy dziś słabo. Rosjanie zasłużenie awansowali - mówił zaraz po meczu Grzegorz Kosok, środkowy reprezentacji Polski.

Wreszcie nie usłyszeliśmy bzdur o braku szczęścia, czy kiepskim sędziowaniu. Mottem tych igrzysk stało się stwierdzenie: "Taki jest sport". Szczególnie popularne jest przy okazji porażek polskich sportowców. Nawet jak sami tego nie powiedzą w wywiadzie po zawodach to dopowiada to dziennikarz TVP. Dramat.
podpis:

mail:

komentarz:

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników. Polskie Radio S.A. nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Komentarze zawierające wulgaryzmy (art. 3 Ustawy o języku polskim z dnia 7 października 1999r.), będą usuwane.