W Syrii kolejny raz w ostatnich dniach doszło do starć protestujących od marca przeciwników prezydenta Baszara Assada z siłami rządowymi. Tym razem w mieście Homs zginęło - według syryjskiej opozycji - około 30 manifestantów. 
   Tymczasem władze Syrii zaakceptowały niedawno przedstawiony przez Ligę Arabską plan pokojowy. Zakładał on między innymi wtrzymanie działań bojowych, w wyniku których mogliby zginąć kolejni cywile. W stronę władz w Damaszku popłynęły więc słowa krytyki nie tylko ze stolic świata zachodniego, ale także kilku państw arabskich. Od chwili wybuchu w marcu tego roku protestów przeciw prezydentowi Assadowi zginęło według danych ONZ około 3 tysięcy ludzi. Wielu z nich było nieuzbrojonymi uczestnikami pokojowych manifestacji. Sekretarz Generalny Sojuszu Północnego Anders Fogh Rassmussen w wywiadzie dla arabskiej telewizji Al Dżazira zapowiedział jednak, że - mimo apeli syryjskiej opozycji - NATO nie podejmie w Syrii interwencji w obronie cywilów.
   Według wielu ekspertów sytuacja w Syrii nie przypomina bowiem ani tego co działo się w Tunezji czy Egipcie, ani nawet wydarzeń w Libii. Dlaczego? O to Michał Strzałkowski zapytał ekspertkę Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Patrycję Sasnal.

PP