19.08.2011
"1 zdjęcie - 1 opowieść" - RYBAK Z TORRESKomentarze (17)

Czasami tak to jest, że kiedy człowiek chce pobyć sam, lgną do niego ludzie. Rybaka z Torres spotkałam właśnie takiego dnia, a on przyczepił się do mnie i już nie chciał sobie pójść. Postanowił, że wszystko sam mi pokaże. W końcu Atlantyk w okolicach Torres to przecież "jego" ocean. Spotkałam go, kiedy szedł do pracy. Miał na sobie koszulę w kratę, szorty, a na nogach "hawajanas", czyli japonki najpopularniejszej brazylijskiej firmy (w Brazylii kosztują grosze i chodzą w nich wszyscy ludzie pracy: rolnicy, rybacy etc.). Niósł sporej wielkości wiadro i poskładaną wędkę.

- Jaki piękny dzień - zagadał po portugalsku, a ponieważ ja nie znam portugalskiego tylko domyśliłam się, że mówił o pogodzie, bo wskazywał ręką słońce. Zresztą, może mówił, że jest dobra pogada na ryby. W każdym razie od tej chwili, byłam zmuszona wysłuchać jego opowieści,  rozumiejąc tylko jedną część, a drugiej się domyślając. Lorelei, bo tak miał na imię rybak, opowiedział mi, że w jego rodzinie łowi się ryby od pokoleń. Jego ojciec też jest rybakiem, i akurat dzisiaj rano wypłynął łódką w morze. On, jak co dzień, wziął wędkę i zamierza usadowić się z nią na skalnej półce.  Taki połów jest bardzo niebezpieczny, bo niekiedy fale dosięgają nawet tam. Jednak to piękne miejsce i dlatego powinnam z nim pójść. To niedaleko.  Nie miałam ochoty nigdzie iść z obcym facetem, który gada do mnie w obcym języku, ale  Lorelei pociągnął mnie za rękę i znalazłam się na schodach wykutych w skałach. Schodząc mijaliśmy innych rybaków i może dlatego poczułam się trochę pewniej. Zeszliśmy na najniższą półkę skalną. To o nią roztrzaskiwały się już fale oceanu. Lorelei spokojnie rozłożył wędkę i przestrzegł, żebym nie kładła plecaka na skałach, bo albo spadnie do wody, albo będzie cały mokry. W wiadrze miał małe skorupiaki, które wcześniej nazbierał na plaży. Nadział jednego na haczyk i zarzucił wędkę. Już po chwili wyciągnął z oceanu małą rybkę, i od razu wrzucił ją z powrotem. Ona musi jeszcze urosnąć. Fale były coraz wyższe, i coraz głośniejsze. ...wspomniał, że wielu jego kolegów zginęło łowiąc w ten sposób, ale cóż zrobić kiedy właśnie tutaj ryby z okolic Torres biorą najlepiej.  Nieopodal jest miejsce poświęcone pamięci, tych których zabrał Atlantyk. Poszliśmy tam. W  uskoku skalnym ktoś wykuł figurkę Matki Boskiej z Aperecidy (patronkę Brazylii). Nossa Senhora da Conceição Aparecida, jak zwykle była w niebieskiej suknii i miała na głowie koronę. Jej twarz przypominała mi pysk małpy, konkretnie makaka, których pełno było w okolicy. Lorelei wskazał na tablice przybite do skał. Były to modliwtwy za dusze zmarłych, ale też podziękowania od tych, którym udało się przeżyć. Też miałam za co dziękować, i o co prosić, więc, choć nie jestem rybakiem, położyłam tam moją własną modlitwę. Lorelei stwierdził, że dzisiaj ryby i tak nie biorą, i chce pokazać mi okolice.

Byliśmy na formacjach skalnych należących do Parku Guarita i szliśmy w kierunku Serra do Mar (Gór nad morzem). 7 metrów pod nami huczał ocean, a Lorelei opowiadał mi, że jeszcze parę lat temu przychodził tutaj ze swoimi synami. W domu, w głębi parku Guarita czekała na niego piekna żona. Dziś został mu tylko tamten dom. "Jak żyjesz z łowienia ryb - mówił Lorelei- musisz wstawać o świcie i iść nad ocean. Rano łowisz pierwszą partię ryb. Sprzedajesz je do okolicznych sklepów, albo restauracji,  których w Torres nie brakuje. Pieniędzy starcza, żeby kupić coś na obiad, bo mało rybaków je ryby. Ja ich nie jem, nie lubię ich jeść, w ogóle mi nie smakują. Co innego skorupiaki, są bardzo smaczne, powinnaś spróbować. Po południu znowu idziesz łowić. Potem musisz zadbać o sieci, wędki, łódkę, o cały ten sprzęt. Schodzi Ci cały dzień. Niewiele masz z tego pieniędzy, ale to dobra praca, cały czas na powietrzu. Tylko, że ona nie chciała tak żyć. W małej chatce, gdzieś nad oceanem. Odeszła z miastowym i zabrała naszych synów, żeby nie zostali rybakami, tak jak ja i mój ojciec. Od tej pory ich nie widziałem". Doszliśmy do ostatniego wzniesiania w Parku Guarita, przed nami był  Atlantyk , za nami góry Serra do Mar. W oddali widać było wieżowce- nowoczesne hotele, które właśnie budują w Torres. Pomyślałam, że Lorelei jest ostatnim pokoleniem rybaków z Parku Guarita. Jak to dobrze, że się spotkaliśmy.

 
Więcej »Komentarze (17)
10.07.2011
"1 zdjęcie, 1 opowieść..." Komentarze (1)
Zazwyczaj robię i za dużo nagrań, i za dużo zdjęć. Mam też skłonność do opowiadania wszystkiego naraz. W ramach dyscypliny i z powodu niedosytu pisania o południowej Brazylii zaczynam cykl "1 zdjęcie, 1 opowieść...". Wiadomo, że na początku dobrze jest się czegoś napić, więc zapraszam na chimarroa, do którego niezbędna jest woda z termosu...

"Wdzianko dla termosu"

Pierwszy termos zauważyłam u moich gospodarzy z Guarani das Missoes. Stał w kuchni i był dosyć duży (ok 2-2,5 litrowy). Najbardziej zadziwiające było jednak szykowne wdzianko. Żółty kaftanik ze śliniaczkiem w kwiatki przypominał ubranko dla dziecka, był jednak zdecydowanie ubrankiem dla termosu. Bardzo krótko łudziłam się, że to tylko gust moich gospodarzy. Termosy ubrane w k
olorowe wdzianka spotykałam bowiem codziennie: na ulicy, w sklepach, w domach, wszędzie tam, gdzie pije się erwa mate (tak po brazylijsku mówi się o yerba mate). A erwa mate pije się  niemal zawsze i wszędzie. Zwyczaj ten nazywa się w Brazylii "chimarrao". W Rio Grande do Sul mate pije się w naczyniu zwanym "cuja" (rodzaj tykwy), które jest po prostu wydrążonym owocem porongo. Chimarrao rozpoczyna się po śniadaniu i jego picie kontynuuje się cały dzień. Zwyczaj nakazuje, żeby mate przygotowywała głowa rodziny. I rzeczywiście, w większości domów, które odwiedziłam chimarroa parzyli mężczyźni. W Brazylii mate zalewa się ciepłą (ale nie gorącą !) wodą. Zmielone liście i łodyżki ostrokrzewu paragwajskiego parzy się wielokrotnie. Nic więc dziwnego, że spacerując po brazylijskich ulicach spotyka się ludzi, którzy w jednej ręce trzymają "cuję", a w drugiej termos. Tylko po co go ubierać? Jak zdradzili mi moi gospodarze: wdzianko to nie tylko względy estetyczne. Chodzi także o dłuższe zatrzymywanie ciepła. Gdy teraz patrzę na mój metalowy, polski termos trochę mi żal, że w eleganckim sklepie w Torres, gdzie sprzedawano wyłącznie ubranka dla termosów nie skusiłam się chociaż na jedno. Cóż, wesołe, ozdobione kwiatami w ciepłych barwach "termosowe" kaftany już zawsze kojarzyć mi się będą z Rio Grande do Sul.

Więcej o tradycji picia yerba mate możecie poczytać tutaj: http://www.yerbastory.pl/przygotowanie-yerba-mate-i-naczyn/chimarrao-mate-po-brazylijsku/




Więcej »Komentarze (1)